Poniżej publikujemy wspomnienia o Panu Profesorze, mniej lub bardziej oficjalnie, mniej lub bardziej osobiste.

Profesor Ewa Domańska na stronie Komisji Teorii i Historii Historiografii oraz Metodologii Historii przy Komitecie Nauk Historycznych PAN.

 


Profesor Cristina González Caizán na stronie portalu „La Razón” (w języku hiszpańskim).

 


Pan Javier Rupérez na stronie portalu „El Debate” (w języku hiszpańskim)

 


Osobiste wspomnienie doktora habilitowanego Hieronima Grali:

Odszedł Profesor Jan Kieniewicz (1938-2024)- Wybitny Uczony i Wspaniały Człowiek.
Miałem zaszczyt Go znać od blisko półwiecza: pamiętam, jak starsi koledzy pokazywali mi – studentowi I roku IH – młodego i eleganckiego mężczyznę, poruszającego się sprężystym krokiem po schodach i korytarzach Gmachu Pomuzealnego, ze słowami „idzie młody Kieniewicz”. Był członkiem dyrekcji Instytutu w pierwszych latach mojej kariery akademickiej, w trudnych wczesnych latach 80-tych. Blisko 40 lat później, pisząc wspomnienie o moim Mistrzu – Profesorze Andrzeju Poppe, dowiedziałem się o ich ówczesnej współpracy w ramach nieformalnej trzyosobowej grupy, nazwanej „KPK” (od pierwszych liter nazwisk swych członków), zajmującej się dystrybucją środków pomocowych dla podziemnych wydawnictw, przekazanych do kraju przez Jerzego Giedroycia. Wreszcie – po wielu perturbacjach – nasze drogi życiowe zetknęły się ponownie i nie było to spotkanie przypadkowe: właśnie Jan Kieniewicz przewodniczył komisji konkursowej WAL UW, która podjęła decyzję o moim zatrudnieniu, był recenzentem mojej habilitacji, wreszcie – był tym, który zaprosił mnie do współpracy przy swoich wielotematycznych seminariach i projektach, a następnie do współprowadzenia jego umiłowanego dziecka – Deliberatorium Mediterraneum oraz uczestnictwa w Ośrodku Badań nad Europejskimi Pograniczami, i z którym wspólnie wypromowaliśmy naszą dumę Irinę Kołuzajewą. Lata, które spędziłem w Jego kręgu zaliczam do najważniejszych w mojej biografii: po pierwsze – dla każdego historyka praca pod kierownictwem wybitnego ucznia Mariana Małowista i Fernanda Braudela to niezwykły zaszczyt i wielkie wyzwanie, po drugie zaś – jest coś zdumiewającego i wielce optymistycznego w konstatacji, że mając ponad 50 lat i znakomitych Mistrzów i Nauczycieli w przeszłości, spotykasz Kogoś kto nieoczekiwanie staje się nowym Mentorem! Kogoś, kto potrafi Ciebie zachęcić do podjęcia nowych wyzwań, inspiruje do nowych tematów, a przy tym okazuje ciepło i życzliwość, troskę o Twoje zdrowie i zrozumienie dla ludzkich dylematów.
Praca z Profesorem i dla Profesora – MISTRZA JANA, jak mawialiśmy niekiedy w kręgu jego najbliższych współpracowników – była niezwykłą przygodą intelektualną, a zarazem wielką przyjemnością. Zaskakiwała różnorodnością podejmowanych wątków, ale także – stosowanych form: nauczanie o Jego umiłowanym Śródziemnomorzu miało wymiar holistyczny. Historia, literatura, sztuka – tak, ale przecież było tutaj miejsce na kartografię, etnografię, a wreszcie – kulinaria.
Właśnie owo wspólne kucharzenie (warto było widzieć Profesora, opowiadającego o genezie majonezu, a następnie uczącego seminarzystów sztuki jego wyrobu!) stanowiło najbardziej empiryczną część naszych deliberacji, zresztą – ku niewątpliwej uciesze uczestników. Współpraca z Profesorem oferowała zatem mnogość różnorodnych doznań, stanowiła niezwykłą przygodę intelektualną, a jednocześnie dostarczała niemało codziennych radości. Tak, codziennych, bowiem Jan Kieniewicz był badaczem niestrudzonym, pisarsko płodnym, a przy tym – pełnym niespożytych sił i energii. Przemyśleniami, znaleziskami, spostrzeżeniami – lubił się dzielić: chętnie korespondował, a telefon był jego wiernym sługą i przyjacielem przez większą część doby. Doświadczałem tego kolejny raz stosunkowo niedawno: Jego ogromne i głębokie zaangażowanie w trudny proces reformy studiów na Cywilizacji Śródziemnomorskiej WAL, mimo postępującej choroby, było tego najlepszym przykładem. Nasza ostatnia dłuższa rozmowa telefoniczna dotyczyła naszego wspólnego sylabusa DeliMedi i pomysłów na uatrakcyjnienie zajęć w nowym roku akademickim … .
Był Człowiekiem Dobrym i Szlachetnym, niewzruszenie lojalnym wobec przyjaciół, współpracowników i uczniów, których zwykł był traktować jak domowników. Przywiązany do tradycyjnych wartości i zasad, respektowania ich wymagał przede wszystkim od samego siebie, bo wobec bliźnich był znacznie mniej zasadniczy. Odwaga, z jaką stawiał czoła strasznej chorobie przez szereg ostatnich lat budziła szczery podziw nas wszystkich, a źródło tej siły bodaj najpełniej oddaje fraza, którą zamieścił na swoim profilu na FB po czasowej poprawie:
„PO PIERWSZE ŻYJĘ. PO DRUGIE PRACUJĘ. PO TRZECIE POKŁADAM W PANU UFNOŚĆ MĄ. Z TĄ NADZIEJĄ POZDRAWIAM WSZYSTKICH DOBRZE MI ŻYCZĄCYCH” (13.11.2021)
Pozostaje i pozostanie dla mnie Kimś Ogromnie Ważnym …..

 


Osobiste wspomnienie doktor Katarzyny Granickiej:

Profesor opowiadał nam o Śródziemnomorzu – nie z podziałem na kraje, a jak o jednym, wielkim, zróżnicowanym organizmie. Wykład nazywał się „Śródziemnomorze – czasy trwania i przestrzenie wartości” i w zasadzie był nie tyle wykładem, co gawędą. A my byliśmy dzieciakami na trzecim roku, chłonęliśmy śródziemnomorskie anegdotki i powiedzonka, zwłaszcza te zabawne. O jedzeniu i zapachach Śródziemnomorza opowiadał tak, że wychodziłam raz z sali mówiąc do kogoś, że JEDYNE o czym myślę po tym wykładzie, to taki piękny, soczysty pomidor. Och, i pachnący czosnek, podsmażony na dobrej oliwie. O Boże, jak bym zjadła. A Profesor to usłyszał i chyba się ucieszył – bo bardzo życzliwie skomentował.
(Pytałam przyjaciół z roku i każdy pamięta anegdoty z wykładu – o tym, że każdy mężczyzna musi mieć swoje curry. Że ryby nie respektują granic wód terytorialnych i to nawet nie jest dywersja. O metodzie połowu tuńczyków almadrava. O serowarstwie…)
Na Radach Wydziału robił zawsze na mnie wrażenie człowieka, który mówi mało – ale jak mówi, to z ogromnym namysłem i bardzo w punkt.
Przeprowadził mnie przez egzamin doktorski z dyscypliny podstawowej (jako przewodniczący komisji) z życzliwym „ale czego tu się bać?”.
Jego odejście kończy jakiś etap w historii wydziału.

 


Osobiste wspomnienie doktor Doroty Łagodzkiej:

Prof. Jan Kieniewicz zawsze odnosił się do wszystkich z szacunkiem. Kobietom, także młodym, podawał dłoń na powitanie, tak samo jak mężczyznom, co wcale nie jest oczywiste w środowisku akademickim. Był otwarty na humanistykę środowiskową i studia nad zwierzętami. Pamiętam rozmowę z nim w 2014 roku o książce Érica Baratay „Zwierzęcy punkt widzenia. Inna wersja historii”, która wówczas ukazała się po polsku. Mimo podeszłego wieku śmigał na smartfonie. Do końca zachował żywy umysł. Ostatni raz uścisnął mi dłoń kilkanaście dni temu. W domu na półce, w spadku po moim ojcu, stoi gruby tom Jana Kieniewicza „Historia Indii”.

 


Osobiste wspomnienie doktora Kamila Wieleckiego:

Jeżeli miałbym określić jednym słowem Profesora Jana Kieniewicza, to powiedziałbym, że był uczciwy. W pracy naukowej, w myśleniu o świecie i w tym, jaki był z nami. Łączył w sobie tyle różnych kontekstów. Czasem opowiadał o rodzinnym Polesiu; historie o ziemiańskim świecie, który bezpowrotnie odszedł. Ale też o Powiślu, na którym się urodził i spędził najwcześniejsze lata dzieciństwa. Wspominał noszenie mapy za Małowistem i stypendium w Paryżu u Braudela, który chyba najmocniej wpłynął na jego sposób uprawiania historii. Mówił o swoim udziale w „Solidarności” i ludziach, którzy mieli bezpośredni wpływ na bieg polskiej transformacji. A także o Hiszpanii i byciu ambasadorem w Madrycie. Naukowo zajmował się wielkimi sprawami. Do dziś pozostaję w zdumieniu, że on – historyk od Oceanu Indyjskiego i światowych cywilizacji – zgodził się być promotorem młodego etnografa chcącego pisać doktorat o bazarach w Krasnojarsku. To dzięki jego wierze we mnie nastąpił jeden ze zwrotnych momentów w moim życiu, kiedy to przyjęto mnie na Artes i już tam zostałem. Uważał prawdopodobnie, że każdy zasługuje na swoją szansę, a to jest jakoś z gruntu uczciwe. Kiedy z nim rozmawiałem, miałem wrażenie, że wie wszystko. Jednocześnie jednak nie epatował, nie mówił, co mam robić i nie narzucał swoich poglądów. Raczej pokazywał i zachęcał, ale nie kierował. Pozwalał być sobą i rosnąć na własną modłę. Owszem, słuchałem jego wielu wykładów, ale nigdy nie uczęszczałem na jego zajęcia. Wiele się od niego nauczyłem i chciałbym się mienić jego uczniem, ale nie względu na czysto historyczną wiedzę, a raczej ze względu na sposób patrzenia. Dzięki niemu zrozumiałem na przykład, że długie trwanie jest ważne i że rzeczy mają swój szeroki kontekst – coś, czego etnografowie często nie widzą, bo robią swoje badania tu i teraz. Odszedł od nas człowiek bez wątpienia wybitny, a jednocześnie jakoś prosty, właśnie uczciwy względem siebie i innych. Jestem mu wdzięczny za to kim był i jaki był.